Dawno, dawno temu, kiedy nie było jeszcze Googla, Facebooka, bo nawet komputerów wtedy jeszcze nie było, ludzie robili zdjęcia. A robili je takimi aparatami jak ten, czyli Zeiss Ikon Box Tengor. Model 756 był produkowany w latach 1927-1928. Prosty do bólu. O baterii nawet nie wspominam, bo baterie wtedy miał jedynie Reichswerha. Kupiłem takie dwa, sądząc, że jeśli któryś będzie uszkodzony, to z dwóch złożę jeden. W efekcie mam dwa sprawne. Bo i popsuć się nie ma co. To jest pure photography.

Obiektywem nie da się kręcić, bo nie ma czym kręcić. Jedna soczewka i tyle. Powłoki to ona posiada, głównie z kurzu i brudu z paluchów. Żeby nie było, że nie ma żadnego wyboru – owszem jest. Nawet większy niż w przypadku Forda T. Trzy (3) przesłony f11, 16 i 22 w postaci dziur wybitych w metalowej blaszce, którą to suwa się w górę i w dół wybierając jaką się chce. Czasy są dwa, a właściwie jeden (tak, teraźniejszy). 1/50 sekundy i B, czyli ile kto chce. Matryca się nie przegrzewa, zasilania nie zabraknie. Migawka nie jest centralna tylko najeżdżająca. Blaszka ze sprężynką najeżdża i zjeżdża. I to już cała mechanika.

Właściwie to jest jeszcze, jak to się ładnie nazywa, tor prowadzenia filmu. Nawet lepszy niż w Lomo, bo w przeciwieństwie do plastikowego badziewia nie przecieka. Zakładamy film na rolkę, obie wtykamy na ośki przytrzymywane blaszką i zamykamy pudełko. Pozostaje jeszcze przewinąć film. Kręcimy więc wichjstrem wystającym z lewej strony aparatu, aż w czerwonym okienku na tylnej ściance pojawi się cyfra 1. Tyle. Sprzęt gotowy do robienia zdjęć.

Celownik jest, a nawet są dwa. Pion i poziom. Trzeba się odrobinę wysilić, bo w wizjerze widać mniej niż we wzierniku zagładając człowiekowi do ucha (albo i gdzie indziej), ale bez przesady. Patrząc przez wizjer ukochana małżonka może być podobna do Wayne Rooneya (chyba, że ma warkoczyki, bo Ronney warkoczyki może mieć chyba ma klacie jedynie). Jednak na zdjęciu różnica będzie już ewidentna :-).

Z formatu 6×9 wychodzi 8 klatek na filmie 120. Skrzyneczka waży mniej od wielu miniaturowych kompaktów. A nawet jak upadnie to nic mu nie będzie. Trzeba pamiętać, że ponieważ nie ma regulacji ostrości i fotki robimy na hiperfokalnej, to bliski portret będzie nieostry. Ale każdy sprzęt ma swoje ograniczenia. No to jakieś podsumowanie wypada zapodać. Będzie ono tendencyjne, bo taką mam tendencję.

Podsumowanie:

+ Duży format jak na tak małą skrzyneczkę
+ Brak zasilania, więc nie będzie komunikatu „no power”. Zresztą i tak go nie będzie bo nie ma ekranu.
+ Nie dotyczą go narzekania na wady optyczne obiektywu, bo ten ma same wady. Na szczęście tylko optyczne.
+ Back focus nie występuje. Front focus jak najbardziej. Wszystko co z przodu aparatu jest „in focus”.
+ Nie ma narzekania na skomplikowaną guzikologię i trudną obsługę. Jeśli ktoś ma problem to znaczy, że powinien poprosić o pomoc swojego kota. Tylko nie wiem czy kot będzie chciał się zniżyć do jego poziomu.
+ Odporność mechaniczna na poziomie zabawki dla dziecka lat 2. Nie do zepsucia. Przez dorosłego. W rękach dziecka powinien wytrzymać kwadrans.
+ Tryb wielokrotnej ekspozycji dostępny od ręki. Wystarczy zapomnieć przewinąć kliszę.
+ Dwa celowniki! Ci, którzy mają zeza rozbieżnego mogą zobaczyć kadr poziomy i pionowy za jednym zamachem.
+ Można go samemu naprawić. Rozłożenie i złożenie zajmuje kwadrans. Jak zostały ci na stole części to znaczy, że inżynierem nie zostaniesz. Jeśli nie dałeś rady go rozkręcić, zapoznaj się z instrukcją obsługi śrubokrętu (ukłony dla małżonki. To musi być wyjątkowa kobieta).

– Nie robi kawy.

No i na koniec kilka obrazków ze stolicy, zarejestrowanych skrzyneczką.