Pewnego letniego poranka miałem okazję, jaka nie zdarza mi się często. Będąc na warszawskim MDM-ie usiadłem na kawę. Postawiłem na stoliku wielki kubas latte i przerzucając gazetę i obserwowałem przedpołudniowy ruch na Placu Konstytucji. Gazeta jakoś szczególnie mnie nie wciągnęła. Przeskakiwałem po nagłówkach przyglądając się światu. W kawiarnianym ogródku siedzieli inni ludzie zajęci swoimi sprawami. Przy stoliku obok siedziała starsza kobieta i pisała coś w notesie. Nagle, nie wiedzieć skąd, pojawił się przed nią przedstawiciel lumpenproletariatu i usiłował namówić kobietę na finansowe wsparcie jego walki z kacem. Gestem opędziła się od natręta. Gdy odszedł odwróciła się do mnie i spytała po angielsku czego ten jegomość chciał. Od słowa do słowa zaczęła się rozmowa.
Pani przyjechała do Warszawy z Kanady. I była to swego rodzaju podróż sentymentalna. Przyznała się, że skończyła 75 lat. Z tego właśnie powodu postanowiła przyjechać do Polski, skąd jej rodzice wyemigrowali przed II wojną światową. Powiedziała, że weszła w wiek, kiedy człowiek zaczyna się spieszyć, by z pewnymi sprawami zdążyć. Miała w planach wizytę w Krakowie i na wybrzeżu. Jechała także na Ukrainę szukając korzeni rodzinnych. Miejscowość, z której pochodzili rodzice obecnie tam się znajduje. Przyznała się, że nie mówi po polsku, gdyż władze w Kanadzie usiłowały zasymilować imigrantów zakazując używanie ojczystego języka. Presja ekonomiczna była skuteczniejsza w tej materii niż wszystkim się wydaje. Nie było mowy o polskiej szkole, a posługiwanie się innym językiem niż angielski mogło oznaczać utratę pracy. I dotyczyło to wszystkich innych nacji w takim samym zakresie. Imigranci łączyli się w rodziny we własnym kręgu. Polacy, Irlandczycy, Czesi czy Rumuni byli tak samo obcy w nowej ojczyźnie, więc starali się trzymać razem.
Siedziała w kawiarni czekając aż córka obudzi się zmęczona długim lotem. Okazało się, że ona mówi po polsku, była w Polsce kilka razy i uczy się języka. I to córka jest w tej wyprawie przewodnikiem. Rozmawialiśmy dłuższy czas o tym co jest tutaj, o tym co jest tam. Pani podobała się Warszawa. Gwar miasta, mili ludzie. Z optymizmem mówiła o swojej podróży.
Portret nie jest perfekcyjny. Niestety. Szkoda
Najnowsze komentarze