Nic nie kłamię, aktor był jeden. Usiedliśmy na florenckim placu smakując lody gdy z przecznicy wyszedł człowiek z kolorowym wózkiem. Starszy facet, cytując klasykę, z twarzy podobny zupełnie do nikogo.Szerokie brązowe spodnie, znoszone buty, którymi głośno szurał po bruku. Zatrzymał wózek przed nami. Zaczepił dwójkę dzieciaków, którym wręczył jakieś małe zabawki. Rozłożył tęczowy parasol nad wózkiem i wyciągnął dziwny kłąb kolorowego materiału, który zaczął zakładać na siebie. powoli zaczął zbierać się tłum zaciekawiony tym co będzie się działo. On podchodził do ludzi, zaczepiał teatralnymi gestami. Coż, w końcu to teatr był. Gdy założył na siebie ten dziwny kostium podszedł do wózka i włączył skoczną muzykę. Po czy, założył buty na ręce i zszedł do pozycji psa. Okazało się, że do kostiumu przyszyte były połówki postaci damskiej i męskiej od pasa w górę. Gdy on pląsał na czworaka, para tańczyła ze sobą. Były zwroty akcji i zmiany tempa tańca. Pani na ten przykład wskoczyła na pana obejmując go nogami (czyli rękoma) Nie wspominam o zadzieraniu kiecki i temu podobnych rzeczach. Rozrywka może nie rodem z La Scali, ale żywa i zabawna. Publika dobrze się bawiła, a dzieciaki były zachwycone. Nie żal było bić brawo. Ucieszyło mnie to. To, że przedstawienie pantomimy nadal cieszy ludzi. Że teatr ma jednak siłę złapania uwagi tłumu i dostarczenia mu rozrywki. Nie jest jednak źle. Potrafimy się cieszyć.

Włochy, Florencja