Kiedyś kupiliśmy na targu Luang Prabang w Laosie wyszywany obrazek. I przez długi czas nic się nie działo. Ostatnio moja żona przeziębiła się więc dostała zwolnienie lekarskie. I tu zaczął się problem. Siedząc w domu zaczęły jej do głowy różne genialne pomysły przychodzić. Uprasowała wyżej wzmiankowany obrazek i postanowiła doprowadzić do jego zawiśnięcia. Na moje nieszczęście.
– Chodź tu! – drze się z sypialni.No to idę.
– przytrzymaj ten obrazek, bo musi wisieć wyżej. No to trzymam.
– No dobrze. To teraz to przyczep.No weź i przyczep.
– Jak mam ci kobieto to przyczepić? Trzeba jakąś pętelkę zrobić żeby na czymś wisiało. Ta listewka jest bardzo delikatna.
– No nie masz takiego no,,, takiego czegoś,,, no wiesz, żeby przyczepić do ściany. A ja widziałam w Ikei takie chyboczki co się przyczepia do ściany i na nich się wiesza.
Patrzę na nią oczami jak małe drewniane pięć złotych.
– chybo-co?
– No chyboczki takie. Takie sprytne do przywieszania. No wiesz, takie… no tego. Taka listewka z ząbkami co się przyczepia a potem można sobie wypoziomować.
Parsknąłem śmiechem. Nie wytrzymałem
– Ty się nie śmiej. Jesteś moim supportem technicznym i widzę, że sobie nie radzisz. Ty się nie śmiej tylko kombinuj.
dalej się śmieję.
– Żeby facet nie radził sobie z powieszeniem gobelinu. Zaraz ci tam w twojej norce znajdę coś do powieszenia. I będziesz musiał powiesić.

Żona poszła szukać chyboczków w mojej szafce. Nic dobrego to nie wróży. Tylko kłopoty. Zgodnie z przewidywaniami już po chwili słyszę z pokoju
– Co to jest? To ci potrzebne?