Siedząc przed telewizorem i oglądając transmisję z igrzysk w Londynie, kibicowałem naszemu lekkoatlecie i cieszyłem się z jego medalu. Swoją drogą pan Majewski z wagą około 145 kg to raczej ciężkoatleta, ale może w tych rozmyślaniach powoduje mną niecna zawiść kurdupla, co nie dobija do połowy tej wagi. Niemniej zarówno z powodu rozmiaru jak i złotego koloru trofeum – sukces ogromny. Tak samo jak pewnie wszyscy w naszym kraju, cieszyłem się z innych medali Anity Włodarczyk, Justyny Kowalczyk, Kamila Stocha, radowały mnie bramki Roberta Lewandowskiego, zarówno te zdobywane w koszulce Bayernu, jak i w biało-czerwonych barwach. I chciałbym dalej się tak cieszyć, ale obawiam się, że wraz z upływającym czasem będzie to coraz mniej prawdopodobne. A moją mroczne wizje przyszłości powodowane są ostatnimi pomysłami Ministerstwa Edukacji. Z jednej strony powstają orliki oraz inne inicjatywy promujące sport w społeczeństwie, z drugiej lekcje wychowania fizycznego spadają do rangi przedmiotu drugiej kategorii. Od tego roku bowiem oceniane będą chęci a nie wyniki. Dobry nauczyciel i tak bierze pod uwagę starania i zaangażowanie ucznia, skąd nagle ministerialny ukaz. Ciekawi mnie, czy również na matematyce uczniowie będą oceniani za chęć rozwiązania zadania, bo jeśli w tym kierunku dążymy, to chyba wzorem stada lemingów skończymy w przepaści. Proszę mnie poprawić jeśli jestem w błędzie, ale ideą treningu jest poprawianie wydolności i sprawności. Zdaję sobie sprawę, że wf to nie obóz olimpijski w Spale, ale jeśli kto miał wątpliwości jakie są cele nauczania tego przedmiotu, to teraz nie ma żadnych. Ani wątpliwości ani celów. Do tego ideą nadwartościową edukacji jest chyba usunięcie wszelkich ocen, aby temu co dostał słabą notę nie było przykro. Świetnie, to kiedy młodemu człowiekowi może już zacząć bywać przykro? Nie mówmy mu więc, że rusza się jak sparaliżowana dżdżownica. Udawajmy, że wszyscy są jak Jessie Owens. Zmieńmy skalę ocen (tą opisową oczywiście) ze słynnego „całkiem nieżle, trzy z plusem” na „całkiem nieźle, prawie rewelacyjnie”, a jak już delikwent wstanie z krzesła dajmy mu„ nieźle, prawie genialnie”. Szkoła zajmie się rozwijaniem miziania po brzuszku. A jak już wszyscy zmęczą się mizianiem, to zjedzą obiadek i pójdą na leżakowanie. Z metody kija i marchewki, marchewka pewnie się ostanie, bo to niezwykle zdrowe warzywko. I w trend zdrowej żywności się wpisujące. Może zmodyfikujmy usuwając z metody widmo kary fizycznej na sposób marchewka i drożdżówka. Ale nie więcej niż jedna drożdżówka na tydzień.
Nie bardzo wierzę w skuteczność batonikowej prohibicji, za to sądzę, że młode pokolenie będzie miało wf w coraz szerszym zadku, ponieważ potrzeba i lenistwo są rodzicami wynalazków. A jeśli motorem omijania zajęć będzie potrzeba lenistwa, to przeczuwam, że taktyka unikania będzie skuteczna. I skąd mają się wziąć następcy gwiazd piłkarskich czy olimpijskich mistrzów? Z tego co pamiętam, na olimpijskiej arenie nie ocenia się chęci, tylko wyniki. Poza tym nie wydaje mi się, by rozdanie medali wszystkim, którzy na igrzyska olimpijskie przyjechali, wzbudziło zainteresowanie telewidzów, może poza rodziną i znajomymi pokazanych przy tej okazji na ekranie. Przeczuwam, że MEN ma plan, by zabrać mi radość z polskich sukcesów w dyscyplinach różnych.
Póki co zacząłem studiować zasady sumo. Głupio sumitować się przed sumitami.

Felieton pierwotnie opublikowany na futbolfejs.pl