Niby dzień jak codzień, a tu nagle…. Drrrryńńńń! telefon zawibrował. Dzwoni do mnie Pan z Katarem, z jednego z telekomów. Pan pyta, czy może mi zająć dwie minuty. Mimo iż mam świadomość nieuchronnego końca mojej bytności na ziemskim padole, postanawiam wspaniałomyślnie poświęcić Panu z Katarem owe dwie minuty mojej egzystencji. Śpiewnym głosem poinformował mnie człowiek, że w celu zapewnienia najjjwyżższej jakości usług świadczonych przeeeezzz fiiirmę nasza konwersaacja zostanie zarejestrowana (zbitki literowe próbują nieudolnie oddać śpiewną intonację głosu mojego rozmówcy). Nieprzekonany o istotności naszej konwersacji dla następnych pokoleń postanowiłem jednak wyrazić zgodę na nagrywanie, bo o ile cyfroarcheolodzy z przyszłości nie odnajdą w tym nagraniu przełomowych dla świata informacji, to może nauczą się czegoś na błędach.

Jak tylko wyraziłem zgodę, Pan z Katarem zaczął uwodzić na pokuszenie mój portfel cudowną pieśnią, niczym syreny dawnych żeglarzy. A mianowicie, że doceniając moje zasługi (już poczułem jak do piersi przypinają mi order. Chlebowy!) jako wieloletni klient telekomunikacyjny, firma owa przygotowała dla mnie aaaabsolutnie wyyyjątkową (ja jem od jaja, ty jesz od tycia, my jemy od mycia, wy jecie od wycia) ofertę z którą nic nie może się równać! Zamarłem oczekując doznań przewyższających pierwszy pocałunek nastolatka. Otóż, jedyny w swoim rodzaju, OŚMIOCALOWY tablet jakiejśtam produkcji może być mój! Lekko zawiedziony, gdyż nadal kobiety zajmowały pierwsze miejsce jako obiekt mojego pożądania, czekałem na resztę nieziemskiej oferty. No niech będzie, gość buduje napięcie.
Do tego niiiieeeelimitowany dostęp do internetu, tak że nie będę się musiał martwić, że mój dostęp osiągnie limit. I będę mógł sobie na tym wyjątkowym tablecie oglądać wszystko do woli i ochoty. I paluchem po nim gmerać w nielimitowany kompletnie sposób w jakości czteryka. Nie tylko ja będę mógł sobie gmerać, ale także cała moja rodzina, co zapewni nam błogostan i medialną nirwanę. Nabrałem nieco sceptycyzmu, bo trochę życia za mną i jak osiągnąć błogostan dzięki gmeraniu łapką to ja wiem, a tablet do tego nie jest potrzebny, ale w oczekiwaniu na finał nie podzieliłem się z moim rozmówcą wątpliwościami. On zaś, będąc chyba pod wrażeniem własnej perory, wszedł na wyższy ton zmierzając do finału (a może szczytowania). Przekonany, że jestem załatwiony na amen i oniemiały z zachwytu, zapytał czy na znany mu adres (skąd on mój adres wziął?) ma mi ów tablet wysłać wraz ze zobowiązaniem miesięcznym na kompletnie nieistotną, wobec ogromy szczęścia jakie mnie spotka, kwotą wyrażoną w polskich złotych.

Zaległa cisza. Pan z Katarem chciał mi chyba dać czas, by serce oszalałe od tych doznań zmieni ton z galopu na kłus, a ciśnienie krwi przestanie wypychać mi z czaszki gałki oczne. Sycąc się sukcesem swego blietzkiegu, w przekonaniu, że rozjechał mnie swoją ofertą jak niemieckie kolumny pancerne Armię Czerwoną w 1941, nie spodziewał się kontruderzenia.

– Nie jestem zainteresowany ofertą. Szach – mat! Ale jak to? Jak to nie zachwyca Gałkiewicza, jeśli tysiąc razy tłumaczyłem Gałkiewiczowi, że go zachwyca. Wielka poezja, będąc wielką i będąc poezją, nie może nie zachwycać nas, a więc zachwyca. Oferta marketingowa w dzisiejszych czasach jest jak poezja. Pieści zmysły, czaruje umysł i żądze rozpala.

Pan z Katarem niezrażony chwilową porażką przygotowywał kontrofensywę, jak na Łuku Kurskim. Zebrał wszystkie odwody i wojowników najdzielniejszych i uderzył przekonany, że to tylko chwilowe niepowodzenie, które niezawodnie w wiktorię zamieni.
– Otrzyma pan dostęp do serwisu Netflix, gdzie będzie pan do woli oglądał wszystko (może nawet gołe baby?) i to w niezzzzrrrrównanej jakości czteryka. I to bez wychodzenia z domu! Do tego miałem zaoszczędzić na biletach do kina i rozkoszować się aaabsolutnymi nowościami i serialami na bieżąco, gdyż owe czteryka, co w ośmiu calach tabletu ukryte siedzi, pozwoli mi sycić duszę i wzrok cudnościami całego świata. A szczęśliwość w czterech ścianach mojego mieszkania będzie spływać także na domowników (z psem kotem i egzotycznymi rybkami włącznie). Pan z Katarem przeszedł do grande finale, sądząc, że po miażdżących ciosach jego megaoferty leżę, kwiczę i wachluję się uszami. Lekko szyderczym tonem zapytał, czy an mój adres ma ruszyć kurier, by dobić mnie konającego z rozkoszy wspaniałością ośmiu cali. A tu dupa. Jego pancerne zagony nie zmiażdżyły mnie. Ukrywając się za puklerzem latami hodowanego sceptycyzmu podniosłem się w tej rozprawy jeszcze silniejszy i postanowiłem Panu z Katarem zrobić kęsim czyli uczynić z dupy jesień średniowiecza.

Nie dałem mu chwili na oddech. Bez litości poinformowałem go, że jestem na tyle stary, że lata treningu uodporniły mnie na marketingowy bełkot. Dwadzieścia lat temu nie kupowałem odkurzaczy Rainbow, co wyczyszczą moje mieszkanie i portfel, dziesięć lat temu cudownych kołder, dających więcej ciepła od ognistej kobiety, a rok temu nie dałem się skusić na spotkanie z szarlatanem który oczyszcza organizm ze złogów i toksyn, a konto ze złotówek. Tak samo nie chcę jego ośmiu cali napakowanych szczęśliwością i nielimitowanym dostępem. I nie zostałem, ku jego rozpaczy, uwiedziony anielską pieśnią specjalisty od PiaRu, gdyż jest ona cienka jak dupa węża. Nie dostałem orgazmu na wieść o czekającym mnie tablecie, bo jego zawodzenie o szczęśliwości było egzaltowane jak pamiętnik pensjonarki i durne jak stado pędzących imadeł. Dobiłem go oświadczeniem, że nie życzę sobie by cokolwiek mi wysyłał, bo kupuję to co chcę kupić, a nie to co jest akurat w promocji. Bo tak.

Pan z Katarem niestety nie został przeze mnie dorżnięty gdyż pożegnał się słowami „do usłyszenia”, co sugerowało, że powróci jak kolejny sequel Zmierzchu znęcać się nade mną słabym aktorstwem i rzewnymi dialogami.

Ponieważ mam świadomość, że Pan z Katarem wykonywał jedynie swoją pracę, a był napędzany zza pleców siłą korporacyjnych szefów od marketingu, niczym bandy orków okrutną siłą Mordoru, to poniższy akapit kieruje do Oka Saurona, które nigdy nie śpi.
Egzaltacja dla marketingowego bełkotu wykuwanego w ogniu nasiadówek nie udziela się odbiorcom. Nie wiem czemu osoby z inteligencją wyższą od średniej (tak przynajmniej domniemuje) zasiadające w kierowniczych gremiach, produkują takie dęte bzdety, w które zresztą już 17 przestają wierzyć. Czy możliwość nakazania ludziom przy telefonach recytowania tych głupot daje satysfakcję dobrze wykonanej pracy?
Do tego informuję, że chodzę do kina dla przyjemności. Zdarza mi się także bywać w teatrze i na wystawach. I nie muszę oszczędzać na bilecie do kina. Nie lubię też, jak ktoś próbuje za mnie podejmować decyzje i wmawia mi co dla mnie jest lepsze. Czy to jakaś zafajdana korporacja, czy debilni politycy. Kupuję co chce i kiedy chce. Superoferta na niedojrzałe śliwki nie wywołuje u mnie amoku. Do tego nie wierzę, by tablet z zamkniętym w nim dżinem czteryka dał szczęśliwość mnie i mojej rodzinie. I łapką, którą sam sobie dobrze mogę zrobić, macham do was spece od sprzedaży. I zwijąm ją w pięść pokazując środkowy palec.

Z marketingowym pozdrowieniem!