Long Island. Nie, nie ta w Nowym Jorku. Jest druga, w indyjskim archipelagu Andamanów. I w przeciwieństwie do amerykańskiej jest kompletnym zadupiem. Według danych mieszka tam prawie 3000 osób. Jakoś nie bardzo chce mi się w to wierzyć. Miejsce zapomniane przez wszystkich hinduskich bogów. Tutaj nie dzieje się nic. Rzetelnie pracują tu rolnicy i nauczyciele. Ci, co handlują częściej siedzą przed sklepami, z nadzieją zrobienia jakiegoś interesu. Klienci zaś siedzą bez nadziei, bo zwykle nie mają kasy. Niestety, bycie handlowcem obliguje do handlowania, nawet jak klient jest goły jak święty turecki. Policjanta nie spotkałem, ale może nie nosi munduru, bo i tak wszyscy wiedzą kto jest kim. Psy szczekają, krowy przeżuwają, a dzieciaki grają w krykieta. Słowem – kompletny spokój. Z resztą psy szczekają rzadko, częściej zalegają w cieniu i śpią.

Na wyspie kiedyś była fabryka sklejki, ale zbankrutowała pozostawiając po sobie zabudowania i magazyny kompletnie teraz niepotrzebne. Ludzie, którzy tam pracowali pozostawili zaś po sobie domy, bo nie mogli ich ze sobą zabrać. W wielu miejscach widać opuszczone budynki mieszkalne rozmontowane przez tubylców i powoli zajmowane przez dżunglę. Czasem nienaruszone stają się mieszkaniem dla ptactwa. A ja kilka z nich na kliszy uwieczniłem.